Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 789.21 km (w terenie 88.00 km; 11.15%) |
Czas w ruchu: | 44:22 |
Średnia prędkość: | 17.79 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma podjazdów: | 6922 m |
Suma kalorii: | 2199 kcal |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 52.61 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Po nakrętki do słoków
Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano:06.08.2013
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:45 | km/h: | 20.00 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 30.0 | Rower: | trek 7.3 |
Chciało się zbierać owoce, to trzeba je w słoiki wsadzić, a nakrętki się skończyły. Wsiadłyśmy zatem z Mimozą, która u mnie się urlopowała na rowerki do Krzewia po owe nakrętki pojechały. A żeby nie było nudno, pojechałyśmy przez Kamień, Proszówkę, Gryfów.
W Gryfowie wypiłyśmy latte w ulubionej knajpce i śmignęłyśmy do Krzewia. Do Gierczyna wróciłyśmy przez Rębiszów.
Taki widok towarzyszy mi w czasie zbierania jagód ( i całą moją trasę na nim widać:))
W Gryfowie wypiłyśmy latte w ulubionej knajpce i śmignęłyśmy do Krzewia. Do Gierczyna wróciłyśmy przez Rębiszów.
Taki widok towarzyszy mi w czasie zbierania jagód ( i całą moją trasę na nim widać:))
Zieleniec
Sobota, 27 lipca 2013 | dodano:06.08.2013
Km: | 65.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:37 | km/h: | 17.97 |
Pr. maks.: | 56.00 | Temperatura: | 30.0 | Rower: | trek 7.3 |
Start w Zieleńcu był naszym pierwszym spotkaniem z maratonami górskimi, solidnie się do niego przygotowywałam, więc wystartowałam bez kompleksów. Gorzej z moją Gui, która właśnie walczyła z grypą żołądkową i poważnie się o nią martwiłam.
Na szczęście całkiem niepotrzebnie, bo udało mi się ją dogonić dopiero na punkcie żywieniowym w połowie trasy.
Trasa maratonu została wyznaczona bardzo malowniczo , po czeskiej stronie Gór Orlickich. Mnie urzekły widoki nie tylko gór, ale także malowniczych wiosek, jednego zapatrzenia o mało nie przypłaciłam upadkiem, bo zachwycona wpatrywałam się w pejzaż, zamiast omijać dziury i w jedną przy sporej prędkości wpadłam. Na szczęście utrzymałam kierownicę, a potem już ostrożniej sobie z dziurami poczynałam.
Po maratonie miałam niedosyt- przygotowując się do niego pokonywałam bardziej strome podjazdy i teraz nawet nie udało mi się porządnie zmęczyć;)
Po raz kolejny stwierdziłam, ze góry to to co lubię;)
Na szczęście całkiem niepotrzebnie, bo udało mi się ją dogonić dopiero na punkcie żywieniowym w połowie trasy.
Trasa maratonu została wyznaczona bardzo malowniczo , po czeskiej stronie Gór Orlickich. Mnie urzekły widoki nie tylko gór, ale także malowniczych wiosek, jednego zapatrzenia o mało nie przypłaciłam upadkiem, bo zachwycona wpatrywałam się w pejzaż, zamiast omijać dziury i w jedną przy sporej prędkości wpadłam. Na szczęście utrzymałam kierownicę, a potem już ostrożniej sobie z dziurami poczynałam.
Po maratonie miałam niedosyt- przygotowując się do niego pokonywałam bardziej strome podjazdy i teraz nawet nie udało mi się porządnie zmęczyć;)
Po raz kolejny stwierdziłam, ze góry to to co lubię;)
Izerka- moje marzenie
Środa, 24 lipca 2013 | dodano:24.07.2013
Km: | 72.50 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 15.26 |
Pr. maks.: | 58.00 | Temperatura: | 32.0 | Rower: |
Uwielbiam ten moment, gdy marzenia się materializują, a kolejne miejsce przestaje być tylko odległym punktem na mapie.
Pamiętam, gdy można już było przechodzić przez granicę z Czechami pewnego dnia zobaczyłam widokówki z Izerki. Zakochałam się w tym miejscu, w rozległych izerskich bagnach i łąkach, i wyrastającym z nich Bukowcu. Wydawało mi się wręcz niemożliwe, żeby takie miejsce naprawdę istniało.
Marzenie odwiedzenia Izerki i przekroczenia granicy na rzece Izerze, dotarcia do schroniska Orle rosło we mnie i pęczniało. Ciągle jednak były to miejsca nieosiągalne, bo dalekie, za dalekie na wyprawę pieszą w dodatku z trójką małych dzieci.
Musiało upłynąć wiele lat, by dotrzeć do Izerki.
Gdy z bratem usiedliśmy nad mapą nasze oczy i palce jednocześnie skierowały się w to samo miejsce, podświadomie oboje chcieliśmy znaleźć się w magicznej izerskiej wiosce.
Rano wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w trasę. Najpierw spokojnie do Czerniawy Zdroju, gdzie przekroczyliśmy granicę z Czechami. Chwilę później pięliśmy się już mozolnie pod Medeneca. Odrobinę dalej podziwialiśmy niesamowitą panoramę. W dole pozostał Frydlant z majestatycznym zamczyskiem i Hejnice z barokowymi wieżami kościoła. W dali widać było styk trzech granici kominy Bogatyni. A na przeciwko Oresznik.
Trasa wiodła nas w górę i w dół, jednak póki co więcej było tego w górę. Potem podziwialiśmy Palicznik ze skałami na szczycie a z Predela już blisko było do Smedavy. Tam brat z zaskoczeniem zobaczył, jak wielu czeskich turystów wybiera się w Izery na rowerach. Ze Smedavy pojechaliśmy już wprost do Izerki, po drodze podziwiając bagna wysokie i ciesząc się swoim towarzystwem. Podjechaliśmy pod kolejne wzniesienie i nagle naszym oczom ukazał się pejzaż jak z bajki. Niewielkie drewniane domki z białymi oknami, wielobarwne łąki i wszystko w otoczeniu gór. Przed nami była Izerka, nad która królował Bukovec. Staliśmy jak zaczarowani, widziałam, że nie tylko mnie zaparło dech w piersiach, ale, że i mój brat (facet w końcu) też oniemiał z zachwytu.
Zakochaliśmy się w Izerce od pierwszego wejrzenia.
Podjechaliśmy pod Bukovec, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na batoniki i jeszcze chwilę zachwytu nad magią tego miejsca, gdzie niebo nocą jest czarniejsze niż gdzie indziej, bo światła cywilizacji tu nie docierają.
Zgodnie z mapą mieliśmy skręcić na Orle, no i skręciliśmy. Na mapie nawet wyrysowane były dwa kółka symbolizujące rower, ale po pierwszych metrach zwątpiliśmy w swoje umiejętnosći i sprowadziliśmy rowery w dół do mostku na Izerce. Piękna rzeczka, wartka, wijąca się wśród głazów, z kaskadami wodospadów i niewielkimi rozlewiskami pełnymi pstrągów. Szutrową drogą dotarliśmy do granicznego mostu na Izerze i po chwili byliśmy już w schronisku Orle. Oto w ciągu jednego dnia moje dwa marzenia urealniły się.
Dalej było już standardowo- Chatka Górzystów i kultowe naleśniki z serem i jagodami, podjazd na Polanę Izerską i szalony zjazd do Świeradowa Zdroju.
Potem jeszcze zahaczyliśmy o Mirsk, bo brat miał tam coś do załatwienia i przez Mlądz dojechaliśmy do Gierczyna.
Zdjecia dołączę później, gdy już będę miała szybki internet.
Pamiętam, gdy można już było przechodzić przez granicę z Czechami pewnego dnia zobaczyłam widokówki z Izerki. Zakochałam się w tym miejscu, w rozległych izerskich bagnach i łąkach, i wyrastającym z nich Bukowcu. Wydawało mi się wręcz niemożliwe, żeby takie miejsce naprawdę istniało.
Marzenie odwiedzenia Izerki i przekroczenia granicy na rzece Izerze, dotarcia do schroniska Orle rosło we mnie i pęczniało. Ciągle jednak były to miejsca nieosiągalne, bo dalekie, za dalekie na wyprawę pieszą w dodatku z trójką małych dzieci.
Musiało upłynąć wiele lat, by dotrzeć do Izerki.
Gdy z bratem usiedliśmy nad mapą nasze oczy i palce jednocześnie skierowały się w to samo miejsce, podświadomie oboje chcieliśmy znaleźć się w magicznej izerskiej wiosce.
Rano wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w trasę. Najpierw spokojnie do Czerniawy Zdroju, gdzie przekroczyliśmy granicę z Czechami. Chwilę później pięliśmy się już mozolnie pod Medeneca. Odrobinę dalej podziwialiśmy niesamowitą panoramę. W dole pozostał Frydlant z majestatycznym zamczyskiem i Hejnice z barokowymi wieżami kościoła. W dali widać było styk trzech granici kominy Bogatyni. A na przeciwko Oresznik.
Trasa wiodła nas w górę i w dół, jednak póki co więcej było tego w górę. Potem podziwialiśmy Palicznik ze skałami na szczycie a z Predela już blisko było do Smedavy. Tam brat z zaskoczeniem zobaczył, jak wielu czeskich turystów wybiera się w Izery na rowerach. Ze Smedavy pojechaliśmy już wprost do Izerki, po drodze podziwiając bagna wysokie i ciesząc się swoim towarzystwem. Podjechaliśmy pod kolejne wzniesienie i nagle naszym oczom ukazał się pejzaż jak z bajki. Niewielkie drewniane domki z białymi oknami, wielobarwne łąki i wszystko w otoczeniu gór. Przed nami była Izerka, nad która królował Bukovec. Staliśmy jak zaczarowani, widziałam, że nie tylko mnie zaparło dech w piersiach, ale, że i mój brat (facet w końcu) też oniemiał z zachwytu.
Zakochaliśmy się w Izerce od pierwszego wejrzenia.
Podjechaliśmy pod Bukovec, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na batoniki i jeszcze chwilę zachwytu nad magią tego miejsca, gdzie niebo nocą jest czarniejsze niż gdzie indziej, bo światła cywilizacji tu nie docierają.
Zgodnie z mapą mieliśmy skręcić na Orle, no i skręciliśmy. Na mapie nawet wyrysowane były dwa kółka symbolizujące rower, ale po pierwszych metrach zwątpiliśmy w swoje umiejętnosći i sprowadziliśmy rowery w dół do mostku na Izerce. Piękna rzeczka, wartka, wijąca się wśród głazów, z kaskadami wodospadów i niewielkimi rozlewiskami pełnymi pstrągów. Szutrową drogą dotarliśmy do granicznego mostu na Izerze i po chwili byliśmy już w schronisku Orle. Oto w ciągu jednego dnia moje dwa marzenia urealniły się.
Dalej było już standardowo- Chatka Górzystów i kultowe naleśniki z serem i jagodami, podjazd na Polanę Izerską i szalony zjazd do Świeradowa Zdroju.
Potem jeszcze zahaczyliśmy o Mirsk, bo brat miał tam coś do załatwienia i przez Mlądz dojechaliśmy do Gierczyna.
Zdjecia dołączę później, gdy już będę miała szybki internet.
Pod górkę
Poniedziałek, 22 lipca 2013 | dodano:22.07.2013
Km: | 31.35 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:02 | km/h: | 15.42 |
Pr. maks.: | 54.80 | Temperatura: | 31.0 | Rower: | trek 7.3 |
Zadanie proste , plan ambitny- pokonać kilkusetmetrowe przewyższenie , zmoczyć nogi w Kwisie i wrócic do domu. Trasa na mapie wytyczona- jedyny możliwy wariant z asfaltem na całej długości, bo chciałam moją Czarnotka podechać.
Zjechałam zatem z góry, pojechałam do Kotliny. Mozolnie wjechałam na droge pod Dłużcem i dalej pod Kowalówkę. Asfalt może nie był rewelacyjny, czasami z szutrem, ale jechać się dało. Gdy po godzinie stanęłam w najwyższym miejscu swojej wyprawy przepełniała mnie radość.
Dalej był; już tylko długi i chwilami niezbyt bezpieczny zjazd (asfalt dziurawy, kora, gałęzie, kamienie). Nim wskoczyłam na szosę łączącą Szlarską Porębę ze Świeradowem, zamoczyłam nogi w Kwisie ( tak, jak zaplanowałam) a potem już szybciutko do Świeradowa i przed Krobice do Gierczyna. Moja górka jakoś tak dziwnie nie wydawała mi się stroma, a pod orzechem brat stwierdził z żałością: „No, ej, przynajmniej byś poudawała, że się zasapałaś”.
Zjechałam zatem z góry, pojechałam do Kotliny. Mozolnie wjechałam na droge pod Dłużcem i dalej pod Kowalówkę. Asfalt może nie był rewelacyjny, czasami z szutrem, ale jechać się dało. Gdy po godzinie stanęłam w najwyższym miejscu swojej wyprawy przepełniała mnie radość.
Dalej był; już tylko długi i chwilami niezbyt bezpieczny zjazd (asfalt dziurawy, kora, gałęzie, kamienie). Nim wskoczyłam na szosę łączącą Szlarską Porębę ze Świeradowem, zamoczyłam nogi w Kwisie ( tak, jak zaplanowałam) a potem już szybciutko do Świeradowa i przed Krobice do Gierczyna. Moja górka jakoś tak dziwnie nie wydawała mi się stroma, a pod orzechem brat stwierdził z żałością: „No, ej, przynajmniej byś poudawała, że się zasapałaś”.
Po brata do Jeleniej Góry
Niedziela, 21 lipca 2013 | dodano:22.07.2013
Km: | 63.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:20 | km/h: | 18.90 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 31.0 | Rower: | trek 7.3 |
Jadąc dzisiaj znowu do Jeleniej Góry, kpiłam sama z siebie, że niedługo będę machać siedzącym w ogródkach mieszkańcom okolicznych wiosek i pijaczkom pod sklepami, bo wszyscy staną się moimi znajomymi. Droga między Gierczynem a Jelenią stała się mi tak znana, że wiem, gdzie jest dziura, a gdzie rozjechana żmija. Ale cóż, skoro obiecało się bratu towarzyszyć w końcówce jego wyprawy z Pszowa do Gierczyna, to należało znów do Jeleniej dojechać.
Wyjechałam trochę wcześniej, bo... należało nowy rower poświęcić, a na dole w kościółku dziś odbywało się święcenie pojazdów- nie było wymówki, trzeba było zjechać i pozwolić na poświęcenie;) Potem już spokojnie, bez spinania się pojechałam do Jeleniej, zahaczyłam o Cieplice, żeby nie być za wcześnie. W J. G. wypiłam mrożoną kawę, zjadłam smażony ser i gdy robiłam zdjęcie baszty i bramy wojanowskiej, zadzwonił brat, że na rynek wjechał. Popędziłam więc na spotkanie i rusyzliśmy w drogę do domu. Robiłam za lokomotywę, ciągnąc zmęczonego brata. Wiem, że żadna ze mnie lokomotywa, no najwyżej ciuchcia z wąskotorówki, ale po kilkuset kilometrach chyba każdy towarzysz jest cenny. Śmiejąc się i żartując dotarliśmy do domu pod orzechem.
Wyjechałam trochę wcześniej, bo... należało nowy rower poświęcić, a na dole w kościółku dziś odbywało się święcenie pojazdów- nie było wymówki, trzeba było zjechać i pozwolić na poświęcenie;) Potem już spokojnie, bez spinania się pojechałam do Jeleniej, zahaczyłam o Cieplice, żeby nie być za wcześnie. W J. G. wypiłam mrożoną kawę, zjadłam smażony ser i gdy robiłam zdjęcie baszty i bramy wojanowskiej, zadzwonił brat, że na rynek wjechał. Popędziłam więc na spotkanie i rusyzliśmy w drogę do domu. Robiłam za lokomotywę, ciągnąc zmęczonego brata. Wiem, że żadna ze mnie lokomotywa, no najwyżej ciuchcia z wąskotorówki, ale po kilkuset kilometrach chyba każdy towarzysz jest cenny. Śmiejąc się i żartując dotarliśmy do domu pod orzechem.
Nad Jezioro Leśniańskie
Sobota, 20 lipca 2013 | dodano:20.07.2013
Km: | 55.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:48 | km/h: | 19.64 |
Pr. maks.: | 52.50 | Temperatura: | 23.0 | Rower: | trek 7.3 |
Dziś wycieczka popołudniowa, laitowa i szybka . Kilka górek, wnóstwo pięnych widoków. Z Gierczyna pojechałam przez Czerniawę do Pobiednej, dalej przez Świecie (jak ja nie lubię tego kawałka drogi w Świeciu!, a w ruinach zamku coś się zaczyna dziać)) do Leśnej. Przeskoczyłam przez miasto i dalej przez Bożkowice do Gryfowa ( przez chwilę zamajaczyły mi wieże Czochy) W Gryfowie króciutki postój w Biedronce , aby zjeść jagodziankę i wypić soczek, stamtąd przez Krzewie i Proszówkę (rzut oka na zamek Gryf) do Mirska. W Mirsku obejrzałam stoiska „Gali Izerskiej”, o której pewnie na blogu potem napiszę i przez Rębiszów i Mląz wróciłam do domu.
Jechało się dziś szybko i wyjątkowo dobrze.
Jechało się dziś szybko i wyjątkowo dobrze.
Na zakupy do Jeleniej Góry
Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano:18.07.2013
Km: | 59.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:05 | km/h: | 19.30 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | 25.0 | Rower: | trek 7.3 |
Postanowiłam wybrać się na zakupy, a co... potrzebuję nowych spodenek rowerowych. Wsiadłam więc na rower i najkrótszą drogą przez Starą Kamienicę pojechałam do Jeleniej Góry. Wypiłam mrożona kawę, kupiłam dwie kolejne mapy Izerów do kolekcji ( mam chyba wszystki wydania;)), znalażlam sklepy rowerowe i w 4F zaopatrzyłam się w szorty i... zielona koszulkę. Nareszcie znalazłam zieloną koszulkę!!!! Nieważne, że trochę za duża, ważne , że zielona.
I tak bardzo zadowolona z zakupów wróciłam do domu. Oczywiście najgorszy był podjazd pod dom:) I pomyśleć, że z Jeleniej wracałam póltorej godziny, gdy w niedzielę ta sama trasa zajęła mi 2 godziny.
I tak bardzo zadowolona z zakupów wróciłam do domu. Oczywiście najgorszy był podjazd pod dom:) I pomyśleć, że z Jeleniej wracałam póltorej godziny, gdy w niedzielę ta sama trasa zajęła mi 2 godziny.
Tam, gdzie skończył się asfalt....
Środa, 17 lipca 2013 | dodano:17.07.2013
Km: | 30.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:35 | km/h: | 19.14 |
Pr. maks.: | 54.00 | Temperatura: | Rower: | trek 7.3 |
Dzisiejsza wycieczka była totalnym szaleństwem. Każda kolejna droga, w którą wjeżdżałam , kończyła się nagle i wdziwny sposób. Najpierw pojechałam do Kłopotnicy i tam, zamiast skręcić do Grudzy pojechałam prosto- wprost do szlabanu przy kopalni bazaltu. Potem , w Grudzy , okazało się, ze drogha do Rębiszowa jest zamknieta z powodu ścinki drzewa. Trzeba było wrócić do Kłopotnicy i do Rębiszowa pojechać inną trasą. Wreszcie w Mlądzu spodobał mi się kawałek asfaltu, który jednak skończył się... na podwórku.
Efekt: zamiast 20 km planowanych zrobiło się... 30.
I jeszcze refleksja... ilekroć jadę przez te izerskie wioseczki, mijam stare kapliczki, krzyże przydrożne (a jest ich tu bardzo dużo)... i za każdym razem zastanawiam się, czy stawiano je by prosić, czy może jednak dziękować...
Efekt: zamiast 20 km planowanych zrobiło się... 30.
I jeszcze refleksja... ilekroć jadę przez te izerskie wioseczki, mijam stare kapliczki, krzyże przydrożne (a jest ich tu bardzo dużo)... i za każdym razem zastanawiam się, czy stawiano je by prosić, czy może jednak dziękować...
Do sklepu po żelfix
Wtorek, 16 lipca 2013 | dodano:16.07.2013
Km: | 18.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 20.18 |
Pr. maks.: | 53.00 | Temperatura: | Rower: | trek 7.3 |
Tym razem szybciutko wskoczyłam na rower i pojechałam do Mirska po żefix do jagód. Ale, żeby nie jechać dwa razy tą samą drogą, pojechałam z Gierczyna przez Kamień do Mirska, a wróciłam przez Mlądz. Między Mirskiem a Mlądzem jest kawałek prostej drogi, z której rozciąga się cudny widok na Góry Izerskie, ba... widać nawet moja chatkę. A znad chatki mam najpiękniejszy widok na Pogórze.
Powrót z maratonu
Niedziela, 14 lipca 2013 | dodano:16.07.2013
Km: | 32.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:58 | km/h: | 16.27 |
Pr. maks.: | 43.00 | Temperatura: | Rower: | trek 7.3 |
W niedzielny poranek wsiadłyśmy z Gui do pociągu i dojechałyśmy do Wrocławia. Stamtąd każda ruszyła w swoją stronę- Gui do domu, ja do Jeleniej Góry.
Z Jeleniej postanowiłam wrócić dowerem, bo jakoś nie uśmeichało mi się czekanie prawie trzech godzin na kolejny pociąg. Znalazłam zatem nakrótszą droge i ruszyłam do Gierczyna. Pod górkę, z górki... z coraz silniejszym wiatrem w twarz i coraz cięższym zdawało się plecakiem. Nie pamiętam, kiedy poprzednio byłam tak zmęczona...
Z Jeleniej postanowiłam wrócić dowerem, bo jakoś nie uśmeichało mi się czekanie prawie trzech godzin na kolejny pociąg. Znalazłam zatem nakrótszą droge i ruszyłam do Gierczyna. Pod górkę, z górki... z coraz silniejszym wiatrem w twarz i coraz cięższym zdawało się plecakiem. Nie pamiętam, kiedy poprzednio byłam tak zmęczona...