Na Jaworowy Wierch z bratem
Piątek, 2 maja 2014 | dodano:02.05.2014
Km: | 152.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 07:20 | km/h: | 20.73 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 15.0 | Rower: | trek 7.3 |
Pojedziemy w Beskidy - zakomunikował mi brat jakieś trzy tygodnie temu prze telefon. A kilka dzisiaj przyznał: z Tobą mogę wybrać się dalej, sam bym się tak daleko nie wypuścił.
Wyruszyliśmy o 7,30 z Krzyżkowic pod Pszowem. W Pszowie nie wyhamowałam, gdy brat zatrzymał się prze staruszką , ktróa wtargnęła na jezdnię. Prawie pod samą Bazyliką Panienki Uśmiechniętej leżałam plackiem ;) Ofiara złożona... Można jechać dalej.
Nim się obejrzeliśmy byliśmy na granicy. Równie szybko stanęliśmy u podnóża wymarzonej przez brata góry.
Nie da się ukryć... robiła wrażenie: majestatyczna, wyrastająca z prawie płaskiej przestrzeni. Znaleźliśmy podjazd odpowiedni dla mojej szoski zaczęliśmy się wspinać.
Zaraz na początku usłyszeliśmy dalekie pomruki burzy i lunął rzęsisty deszcz, który towarzyszył nam aż na szczyt. Burza osiadła gdzieś w głębi Beskidów i Jaworowy minęła bokiem. Niestety, brata złapał skurcz, więc rower wprowadził. Ja podjechałam chwilami dosyć stromym podjazdem.
W schronisku zjedliśmy smażony ser i ruszyliśmy tą samą drogą z powrotem. Nie było szaleństwa, gdyż zjazd mokrym, wyboistym asfaltem nie należał do najbezpieczniejszych. Potem doszły skurcze brata i tak już dociągnęłam brata do domu.
wykres trasy
Wyruszyliśmy o 7,30 z Krzyżkowic pod Pszowem. W Pszowie nie wyhamowałam, gdy brat zatrzymał się prze staruszką , ktróa wtargnęła na jezdnię. Prawie pod samą Bazyliką Panienki Uśmiechniętej leżałam plackiem ;) Ofiara złożona... Można jechać dalej.
Nim się obejrzeliśmy byliśmy na granicy. Równie szybko stanęliśmy u podnóża wymarzonej przez brata góry.
Nie da się ukryć... robiła wrażenie: majestatyczna, wyrastająca z prawie płaskiej przestrzeni. Znaleźliśmy podjazd odpowiedni dla mojej szoski zaczęliśmy się wspinać.
Zaraz na początku usłyszeliśmy dalekie pomruki burzy i lunął rzęsisty deszcz, który towarzyszył nam aż na szczyt. Burza osiadła gdzieś w głębi Beskidów i Jaworowy minęła bokiem. Niestety, brata złapał skurcz, więc rower wprowadził. Ja podjechałam chwilami dosyć stromym podjazdem.
W schronisku zjedliśmy smażony ser i ruszyliśmy tą samą drogą z powrotem. Nie było szaleństwa, gdyż zjazd mokrym, wyboistym asfaltem nie należał do najbezpieczniejszych. Potem doszły skurcze brata i tak już dociągnęłam brata do domu.
wykres trasy